Islandia Dzikie Historie roadtrip camping sesja na Islandii Seljalandfoss wodospad w nocy iceland
Iceland
Kraina lodu
Ta podróż to kilka lat marzeń i wiele dni planów. Poszukiwań towarzyszy, zbierania ekwipunku, przymierzania kolejnych puchówek i układanie idealnego,zbilansowanego menu z liofilizowanej żywności. Masa zdjęć w internecie, liczne relacje i wrażenie,że wszyscy już tam byli. Opowieści o tym,ze zeżre nasze oszczędności i porzuci nas na pastwę wiatru, gdzie nie osłoni Cię nawet lichy krzak. A mimo to turystów jak psów na zadupiu, do modnego selfie w stylu “alone in the wild” trzeba się ustawić kolejkami.
Oh Islandio, ile Cię trzeba cenić ten tylko się dowie kto skyr zjadł rano z widokiem na lodowiec.
To będzie mocno subiektywny, okraszony w niewielkie ilości sucharów opis naszej skromnej wyprawy złożonej z 4 śmiałków. Na zdjęciach, obok nas, zobaczycie przesympatyczną parę naszych “rywali” z branży ślubnej, czyli Karolinę i Michała z Rec Studio. Dzięki nim nasza relacja jest pełniejsza, bo hojnie użyczyli nam część swoich kadrów.
Jako, że był to bieda wyjazd, nie dziwota,że skusiły nas przychylne ceny połączenia Poznań Ławica-Keflavik (polecam). Po zapakowaniu naszego kuriozalnego plecaka w podstawowy ekwipunek kampingowy wyruszyliśmy na lotnisko. Tam racząc się płynami alkoholowymi na tarasie widokowym obserwowaliśmy nasz samolot. Obawiałam się co nieco (mojego pierwszego) lotu, z racji wzbierającego przeziębienia. Internet straszył ogłuchnięciami i innymi powikłaniami a mnie jedyne co pocieszało to arsenał w postaci paczki skittlesów i zapas chusteczek. W dalszej perspektywie : nocleg w namiocie w dziczy, wśród deszczu i szalejącej wichury, nie nastrajały pozytywnie.
Z przydatnych pro tipów : lecąc liniami WizzAira inwestujcie w opcję Wizzair priority. Opłaty są niewielkie a dzięki temu mogliśmy nie tylko zabrać dodatkową, podręczną torbę na sprzęt foto ale gwarantowano nam pierwszeństwo wejścia na pokład.
Po wylądowaniu, różnica w pogodzie była diametralna. Gdy tylko zaczęliśmy zniżać lot opadły nas ciężkie, deszczowe chmury. Po odebraniu samochodu, którym mieliśmy się poruszać przez cały okres wyjazdu, wyruszyliśmy do pierwszego zaplanowanego noclegu, tj. Hamragardar camping, mieszczącego się u podnóża wodospadu Seljalandfoss. Jak Bóg przykazał czyli N1.
Na wyspie zaczyna się mocno ściemniać dopiero ok 23:00 więc przez jakiś czas mogliśmy podziwiać otoczenie.
Na miejscu, po zapoznaniu się z garstką Polaków, którzy zarządzają owym campingiem (czy wiecie,że Polacy stanowią największą mniejszość narodową Islandii??) i pośpiesznym rozstawieniu naszej bazy noclegowej w ciągłej mżawce, porzuciliśmy Karolinę i Michała na rzecz nocnego spaceru pod Seljalandfoss. Niezbyt często masz możliwość podziwiać oświetlony wodospad i obawiałam się (zupełnie słusznie),że jak nie teraz to już nigdy (podczas wyjazdu).
Planowaliśmy wstać dość wcześnie a było już po 1:00, więc nie zabawiliśmy przy nim zbyt długo, wystarczająco jednak by doświadczyć rzadkiego momentu, gdy wodospad był tylko dla nas. Bez tłumu gapiów, wycieczek i sesji ślubnych 🙂 Póki co zasypiamy wsłuchując się w deszcz i przedziwne pokrzykiwania “kóz”. Źródło dźwięku odkryliśmy dopiero trzego dnia.
Pozostałe części z cyklu znajdziecie tu :
ICE LAND II o źródłach i wodospadach
ICE LAND III o czarnych i niebieskich plażach
ICE LAND IV w drodze
Jesień w Chatce Puchatka, czyli kulisy sesji wyjazdowej